Co trzeba mieć, żeby zamieszkać w Azji na pół roku?

Trochę pieniędzy, bilety lotnicze, dobre repelenty i kapelusz. A może coś zupełnie innego? Wpis o rzeczach, których nie da się kupić, a które uważam za niezbędne, jeśli chcesz zamieszkać w Azji (albo gdziekolwiek indziej) na trochę dłużej. Poradnik inny niż wszystkie.

Nie wymienię tutaj listy potrzebnych rzeczy do zamówienia i spakowania w sporą walizkę (a może plecak? Jak Azja to raczej plecak? Stop!). A przynajmniej nie tym razem. Rozważania na ten temat zacznę od spraw ważniejszych niż nawet najbardziej praktyczne i googlowane wskazówki. Jeśli każdy nomad i podróżnik postarałby się zabrać je na dłuższy wyjazd ze sobą – świat naprawdę byłby choć trochę lepszym miejscem.

Głęboki szacunek do odmiennej kultury

Nie musisz rozumieć, nie musisz wierzyć w to samo, nie musisz się nawet dogłębnie tym interesować – naprawdę. Wystarczy, że poznasz podstawowe zasady, których powinno się przestrzegać i nie będziesz korzystać z bezczelnej plakietki turysty: „nie znam, więc nic nie muszę”.

Mnie też na pewno zdarzyło się popełnić niejedną gafę. Za każdym razem było mi wstyd, gdy ktoś zaczynał do mnie mówić w języku Bahasa Indonesia, a ja umiałam tylko „dzień dobry” i „dziękuję”. Ale uważałam, by nie przejechać ani jednego offering skuterem, aby na ceremonię ubrać długie, białe spodnie i przykryć ramiona, żeby w Tajlandii zdjąć buty przed wejściem do warzywniaka. Nie opalałam się topless na publicznej plaży, na której odbywają się religijne ceremonie i nie tańczyłam przy świętym drzewie na Bali (niestety takie sytuacje naprawdę się zdarzają – google it).

Piękne rzeczy dzieją się, gdy mamy otwartość do obserwowania innej kultury z szacunkiem. To magiczna sprawa. Po co podróżować, jeśli właśnie nie po to? Szczególnie na Bali, gdzie kultura nie wydarza się przy okazji. Tam kultura jest widoczna przede wszystkim.

Życzliwość na każdym kroku

Tak dużo mówi się o tym, że kochamy podróżować do Azji, bo ludzie są tam szeroko uśmiechnięci, uczciwi i życzliwi. A ile myślimy o tym, z jakim bagażem energii my ich odwiedzamy? Nawet jeśli przyjeżdżamy do nich z miejsca, w którym w warzywniaku jest trochę mniej dobrego humoru, a więcej polityki, postarajmy się odpowiedzieć im takim samym uśmiechem i życzliwością. Traktujmy siebie nawzajem jak równych sobie. Proszę.

Chyba nigdy nie zapomnę, gdy wybraliśmy się na zwiedzanie popularnych balijskich wodospadów Sekumpul. Niepisana zasada jest taka, że – aby je zobaczyć – trzeba zapłacić lokalnemu przewodnikowi. Często są nimi młodzi chłopcy, niektórzy nawet w wieku szkolnym. Nasz przewodnik był niesamowicie życzliwy – dzielił się wiedzą, chciał nam robić zdjęcia, podawał mi rękę na trudniejszych fragmentach drogi. Wzrostem był o trzy głowy niższy od nas. Szczupły, młody chłopak dość często i nachalnie proponował, że poniesie nasze plecaki. Odmawialiśmy, co dla niego było ewidentnie niespotykane.

W pewnym momencie zrozumiałam, dlaczego. Minęła nas kilkuosobowa grupa turystów. Ich przewodnik był bardzo podobny do naszego – w zbliżonym wieku, tego samego wzrostu, drobnej postury. Z tą różnicą, że niósł 3 duże plecaki, a turyści – w tym wysoki, umięśniony, młody mężczyzna – szli przed nim z wolnymi rękami.

To tylko jeden przykład, pewnie nie najbardziej jaskrawy, ale jakoś dla mnie szczególnie smutny i pokazujący, że jako turyści często czujemy się lepsi, ważniejsi. Właśnie wtedy brakuje nam w plecaku tej rzeczy, którą według mnie jest życzliwość.

Gotowość na zmianę Twoich przyzwyczajeń

Czytałam dziesiątki postów na grupach, narzekających nomadów/podróżników/expatów na to, że na Bali lub w Tajlandii nie da się zjeść i kupić <tu wstaw swoje ulubione polskie danie lub produkty spożywczy, np. razowy chleb>. Czytałam też mnóstwo odpowiedzi w stylu: jak chcesz jeść chleb z masłem, to trzeba było zostać w Polsce. Ciężko się nie zgodzić, nie?

Ale przecież nie o to chodzi. Można zatęsknić, czasem nawet bardzo fajnie jest to poczuć. Ale warto mieć gotowość na zmianę rutyny (często nie tylko śniadaniowej), do której jesteśmy przyzwyczajeni. Jeżdżenie samochodem na Bali? Kompletnie bez sensu (napatrzyłam się na jaskrawe lamborghini, stojące w kilometrowych korkach w centrum Canggu. Maksymalna prędkość takiego wozu w całym mieście to jakieś 30 km/h. Zastanawiałam się wielokrotnie DLACZEGO). Lepienie pierogów? No da się, jak naprawdę bardzo się uprzesz. Pranie ubrań w domowej pralce? Bez szans na takie luksusy.

To tylko banalne przykłady, ale chodzi w nich o taką esencję: nigdzie poza domem nie będzie Ci się żyło tak, jak w domu. Niektóre rzeczy będą o niebo lepsze, ale na milion procent znajdą się też takie, które będą dla Ciebie trudne. Jeśli zaakceptujesz to już teraz, będzie Ci dużo łatwiej cieszyć się wszystkim na miejscu.

Otwartość na to, że nie będzie tak, jak Ci się wydaje. Będzie tak, jak jest naprawdę

Podróżowanie na Instagramie ma jedną, sporą zaletę: jest często dokładnie takie, jakie chcielibyśmy, żeby było. Sama jestem częścią tworzenia tej bańki, bo uwielbiam pokazywać inspirujące, ciekawe i ładne miejsca. To sprawia mi przyjemność: ich odkrywanie, fotografowanie, testowanie. Nie zamierzam sobie jej odbierać.

Wszyscy jednak jesteśmy już dorosłymi ludźmi i (chyba) zdajemy sobie sprawę, że social media to nie życie. Życie to życie. Czasem zaskakuje niczym wielki pająk w toalecie domu na Bali, a innym razem daje jeszcze większe prezenty, niż IG kiedykolwiek byłby w stanie Ci zaproponować.

Podróżowanie uczy otwartości, ale mieszkanie gdzieś przez kilka miesięcy bez otwartości po prostu nie ma sensu.

With love,
D.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.