10 moich wymarzonych podróżniczych kierunków na 2023 rok

Mam to do siebie, że od zawsze lubię marzyć. Szczególnie o podróżach, miejscach, nowych smakach i przeżyciach. Nie ograniczam się w tym, bo – nawet jeśli te marzenia wydają się odległe – sprawiają mi przyjemność. Ten post jest dla mnie trochę jak zapisanie intencji, a trochę jak karmienie marzeń.

Fascynują mnie, choć czasem sama nie wiem czemu. O niektórych wiem niewiele, o innych przeczytałam kilka książek, a ich klimat znam z wielu filmów i seriali. O kilku przypomina mi instagram, a folder „Zapisane” pęka od zdjęć i filmów. To miejsca, które ciągle wracają do mojej głowy jako takie, w których siebie widzę. Mam nadzieję, że kiedyś wszystkie wykreślę z listy marzeń. Może któreś już w tym roku!

10. Bergen, Norwegia

W liceum (czyli, let’s face the truth, dość dawno temu) dorwałam w Empiku książkę, która przyciągnęła mnie swoim tytułem: „Zapachy miast”. Zapamiętałam z niej dwa felietony: o Nowym Jorku, ale przede wszystkim ten o Bergen w Norwegii. I, choć byłam już w Norwegii, to marzenie o Bergen nadal pozostało niespełnione. Właściwie nie mam już żadnych konkretnych wspomnień, czym pachnie to miasto i czego się w nim smakuje. Została tylko chęć odwiedzenia tego miejsca.

9. La Gomera, Wyspy Kanaryjskie

Trochę mniejsza niż jej siostry, zdecydowanie bardziej tajemnicza, mglista, a już na pewno zielona – przynajmniej tak mi się kojarzy. La Gomera mogłaby być tłem niejednej baśni i wyjątkową krainą, w której można zakochać się i zgubić. Czy tak jest? Może kiedyś się przekonam.

8. Podlasie

Sielsko, kolorowo i pysznie. Niby nie tak daleko od Warszawy, a jednak nigdy nie wybrałam się tam na dłużej. Chciałabym spotkać szeptuchę, ale się boję. Kupić stary dom na Podlasiu, ale to raczej dopiero w kolejnym życiu. Przejechać się po wsiach, zrobić zdjęcia domów, pospacerować i napełnić brzuch lokalnymi przysmakami. To ostatnie akurat ma szansę się spełnić.

7. Meksyk

Mam kilka takich destynacji na swojej liście, które chciałabym odwiedzić tylko i wyłącznie w określonym czasie w trakcie roku. Meksyk jest jedną z nich. Albo podczas Día de Muertos albo wcale. Nie obchodzi mnie, jaka jest wtedy pogoda, czy plaże są pełne wodorostów, a może ceny wzrastają dwukrotnie. Marzenia nie kierują się portfelem. Interesuje mnie tylko doświadczenie – w roli obserwatora, bo nie mam śmiałości marzyć o byciu prawdziwym uczestnikiem – wyjątkowego święta.

6. Malediwy

Szczerze? Zastanawiam się, czy naprawdę nadal o nich marzę czy wrzuciłam je tutaj z przyzwyczajenia. Nasyciłam się już mocno tropikalnym klimatem, pięknymi plażami i lazurową wodą (choć nie wierzę, że to piszę). Malediwy zawsze istniały dla mnie jako przyjemna klisza – piaszczysty ideał snorkelingowego raju. Z drugiej strony leżenie i nicnierobienie w resortowym otoczeniu nie jest moim ulubionym sposobem spędzania czasu. Pozostaje tylko – KIEDYŚ – się o tym przekonać.

5. Maroko

Te kolory, ogrody, zapachy przypraw i kuchnia. Wystarczy. Więcej powodów chyba nie muszę wymieniać.

4. Japonia

Kuchnia, historia, kultura, architektura, zapachy, moda, przyroda… Wszystko jest w Japonii fascynujące. Myślę, że gdybym miała realnie na horyzoncie japońską podróż, mogłabym popaść w lekki obłęd. Tokyo, Osaka, Kioto, Fuji i wszystko pomiędzy. Nobuyoshi Araki, Daidō Moriyama, Rinko Kawauchi i wielu innych.

3. Cape Town

To świeża podróżnicza obsesja, zrodziła się jakoś w tym roku, gdy Cape Town zaczęło samo do mnie przychodzić za pośrednictwem różnych zdjęć i relacji na Instagramie. Kto by nie chciał zobaczyć pingwina na plaży? Przejść się wśród soczyście kolorowych domów. Zobaczyć, jak góry spotykają się z wodą. Z daleka wydaje mi się, że w Cape Town znakomicie byłoby nie tyle zwiedzać, co trochę pomieszkać.

2. Hawaje

Od lat były na pierwszym miejscu moich podróżniczych marzeń i nie spadły wcale daleko. Co tu dużo mówić – wydają się absolutną przyjemnością dla zmysłów.

1. Nowy Jork

Jestem pewna, że gdyby nie fakt, że ostatnie dwa lata dzielę między tropikami, Dolnym Śląskiem a Warszawą – w małych dawkach, Nowy Jork nie byłby na zaszczytnym pierwszym miejscu. Ale jest, bo jeszcze bardziej niż kiedyś marzy mi się jego wielkomiejskość, a w głowie wibrują wszystkie legendy i mity na temat tego, jakie to miasto (nie) jest. Wyzwolone. Kolorowe. Brudne. Zaćpane. Zdrowe. Inspirujące. Nie-amerykańskie. Jedyne w swoim rodzaju.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.